10 listopad
Ta noc obfitowała w taki rodzaj
snów, które powodują pot na plecach.
Najpierw ukazał mi się ojciec z
okropnie poranionymi ustami, które nie przypominały już właściwie ust, a
jedynie dwie pokiereszowane glisty. Każde wychodzące z pomiędzy nich kłamstwo zostawiało
jedno krwawe nacięcie na wargach. Kiedy mężczyzna zaczął mnie wołać, uciekłam
od niego.
Następnie znalazłam się w scenerii
bagien. Jednak gdy spojrzałam w dół, odkryłam, że moje stopy wcale nie stoją na
błotnistym gruncie, a na miękkich, rozpadających się zwłokach. Wpadłam w
popłoch, gdy okazało się, że całe pole jest usłane gnijącymi ciałami o
szklistych, wpatrujących się we mnie oskarżycielsko oczach… Uciekłam na kolejny
pokład snu.
Najpierw usłyszałam szaleńczy
śmiech, potem ujrzałam kobietę, wyglądającą jak wcielenie śmieci — miała
skudlone, czarne włosy; blade i wychudłe ciało, jakby wypłynęła z niego już
cała krew, oraz duże, puste, mroczne oczy. Przypominała upiorną kukłę. Szła ku
mnie z okropnym uśmiechem na ustach, jej lodowate palce zacisnęły się mocno na
moim nadgarstku, a następnie wszystko pochłonął zielony ogień zabójczego
zaklęcia…
Dopiero, kiedy w rzeczywistości
linia horyzontu zaczynała jaśnieć, do mojej głowy wpłynęło ukojenie. Ujrzałam tę
samą kobietę, ale w jakże innym świetle. Wciąż miała czarne włosy i niepokojące
oczy, lecz jej twarz nie zdawała się mieć upiornego blasku. Przeciwnie, była
pokryta łagodnością i uśmiechem zadowolenia, który kobieta kierowała do
trzymanego w rękach zawiniątka. Naraz nastąpiło coś dziwnego, bo jeszcze moment
temu spoglądałam na tę scenę z boku, a teraz wniknęłam w drobne ciałko dziecka,
doznając fali jego emocji — spokoju, zaufania, miłości, a wszystko było
wymierzone w pochylającą się nade mną postać.
— On mi cię nie odbierze… — szepnęła
nagle kobieta. Jej głos wypełniało zdecydowanie, choć w oczach zamigotał
niepokój. Wyciągnęłam ku niej malutką rączkę, aby dotknąć policzka matki… I
nagle cały obraz wniknął w przezroczyste cząsteczki powietrza.
Znów znajdowałam się w swoim dormitorium.
Dyszałam. Moje oczy nie widziały żadnej twarzy, tylko ciemny baldachim łóżka, a
ręka wyciągała się ku górze, dotykając jedynie pustki. Przez jeden moment w
sercu pulsowała mi tęsknotą za ciepłem rąk tej kobiety.
To nie jakaś tam kobieta — pojęłam
nagle. To była moja matka. Tak, nie powinnam bać się tego słowa. To osoba,
która tchnęła we mnie życie i nosiła pod sercem przez długi czas. Gdyby tę
ciążę postrzegała jako ciężar lub pomyłkę, użyłaby specjalnych czarów i usunęła
ją. Wystarczyło kilka zaklęć, aby moje rozwijające się w jej łonie jestestwo
rozpłynęło się w pustkę — jak sen. Nie wierzyłam, że morderczyni dorosłych i
dzieci miałaby skrupuły przed ponownym zabiciem, zwłaszcza, że chodziło tutaj o
owoc zakazanego uczucia, który zagroziłby reputacji śmierciożerczyni, nie
mówiąc już o zwykłych kłopotach z wychowaniem dziecka, gdy za oknem szalała
wojna.
A jednak ja przyszłam na ten świat.
Dane mi było otworzenie oczu, poczucie na skórze ciepła słonecznych promieni i
wyruszenie ścieżką życia. W dodatku Barty powiedział, że moja matka nie uciekła
od odpowiedzialności i nie podrzuciła mnie pod drzwiami domu ojca — sama
zamierzała się mną zająć, gdyby tylko dawny ukochany jej na to pozwolił.
Przyjęłam pozycję siedzącą na łóżku,
przyciskając dłoń do skroni, jakbym chciała uspokoić panujący w mojej głowie
sztorm myśli — to była bitwa za i przeciw, potyczka moich dawnych i nowych poglądów,
zmagania części mnie. Zrozumiałam, że nie utrzymam tego wszystkiego. Nie mogłam
myśleć o ewentualnych odwiedzinach mamy w Azkabanie i jednocześnie spokojnie
jeść przy wspólnym stole z tatą. To za dużo. To chore. To był wybór, którego
musiałam dokonać. Może kiedyś zdołałabym pogodzić trzymane w dwóch dłoniach
prawdę i kłamstwo, jednak zdecydowanie nie teraz.
Od rozmyślań w ciemności zabolała
mnie głowa, dlatego postanowiłam wstać i wziąć prysznic. Cała lepiłam się od
potu. Po rozsunięciu zasłoń zorientowałam się, że słońce już wstało i wpadając
przez okno, pogrążyło dormitorium w szarawej poświacie. Dziewczyny już wstały.
Żadna z nich mnie nie powitała, choć wyraźnie usłyszały szelest zakładanych
przeze mnie kapci. Alexa rzuciła mi krótkie spojrzenie, jakby obawiała się, że
sam wzrok może wywołać kłótnię. Niepotrzebnie była taka spięta, w końcu do niej
nic nie miałam, a nawet w pewnym stopniu ją lubiłam.
Debby natomiast nie bawiła się w
żadne subtelności. Kiedy tylko zauważyła, że się obudziłam, wzięła ze sobą ręcznik
i balsam, a potem skierowała się w stronę drzwi. Widocznie zaklęcie
oddzielające zostało już cofnięte. Mijając moje łóżko, dziewczyna posłała mi
tnące gniewem spojrzenie. Ponieważ byłam jeszcze spryskana nieprzytomnością,
nie zdążyłam odparować tego ruchu żadną miną, a pogardliwe prychnięcie wyrwało
mi się z piersi dopiero po tym, jak drzwi pokoju się zatrzasnęły. Z poczucia
upokorzenia miałam ochotę coś roztłuc.
Szlama — pomyślałam niespodziewanie,
a lejący się z tego słowa jad wydał mi się satysfakcjonujący.
***
Cały
dzień czułam się nieswojo. Niby wszystko było takie samo jak zawsze — posiłki,
zajęcia, towarzystwo. A jednak miałam wrażenie, że zostałam w ten schemat
wciśnięta na siłę, że już do niego nie pasuję, że jestem utkwionym w nim
cierniem. Jadłam w Wielkiej Sali na tym samym miejscu, co wówczas, gdy
myślałam, że moja matka oddała ducha za to, bym mogła się narodzić. Siedziałam
w klasach z tymi samymi ludźmi, którzy nie mieli pojęcia, czyją córką naprawdę jestem.
Nawet nasz dyrektor, którego oczy potrafiły prześwietlić duszę, nie okazywał mi
żadnej podejrzliwości. Czy wiedział o moim pochodzeniu już od samego początku?
Tego nie mogłam stwierdzić z całą pewnością. Starzec był pełen mądrości i
wiedzy, ale wszystko zależało od tego, jak dobrze moi rodzice ukrywali swój romans
w czasach wojny. Bo wątpiłam, aby tata tak po prostu zwierzył się
Dumbledore’owi o swojej tajemnicy. Był na to zbyt dumny i uparty.
W
każdym razie przez cały dzień za towarzyszy miałam jedynie rozmyślania, dlatego
nie mogłam powstrzymać przecinającej moje serce błyskawicy ciepła, kiedy pod
drzwiami sali do historii ujrzałam Barty’ego. Stał w oddaleniu od swoich
kolegów i czekał na nauczyciela, opierając się o kamienną ścianę. W jego
dłoniach spoczywał otwarty podręcznik, którego treść śledził leniwie wzrokiem.
O ile moja pamięć mnie nie zawodziła, ten chłopak zawsze był dobrym uczniem.
Rzadko kiedy udzielał się na lekcjach, ale oddawane przez niego prace zarabiały
pochwały nauczycieli, a kiedy jakiś profesor zadał mu pytanie, potrafił na nie
trafnie odpowiedzieć. Dlaczego tak bardzo skupiał się na nauce, skoro głowę
zapełniały mu ambitniejsze plany? Musiałam się go o to kiedyś spytać.
Ale
nie teraz.
Choć
wpatrywałam się w Ślizgona przez dłuższy czas, on nie podniósł wzroku. Czyżby
tak pochłonęło go czytanie? Wątpiłam w to. Oczy, które przez ostatni czas
przyzwyczaiły się do śledzenia moich ruchów, nie mogły nagle stać się obojętne
na moją obecność. Nie mogły. Miałam dziwne wrażenie, że Barty wie, jak
niewielka dzieli nas odległość, ale nie chce tego wykorzystać, aby nie wywierać
na mnie żadnego wpływu. Dał mi swobodę, dał mi prawo do przemyśleń. Chcąc z
tego skorzystać, skupiłam uwagę na przeciwległej ścianie. Musiałam przyznać, że
już wiedziałam, dlaczego moja matka zgodziła się mu powierzyć tajemnicę.
Potrafił wzbudzić zaufanie i miał w sobie sporo sprytu. Byłby dobrym
przyjacielem. Byłby dobrym… sojusznikiem.
***
11 listopad
Mogłam się spodziewać, że nie będę
uciekać wiecznie. Przeznaczenie czy ironia losu zadecydowała, że nasze ścieżki
będą się krzyżowały. I właściwie było mi wstyd, że chowałam głowę w piach,
unikając jego spojrzeń i umykając przed jego krokami. Tak zachowują się
słabeusze, a ja naprawdę byłam w stanie zrobić wiele, aby stać się panią
własnego losu.
Wracałam z kolacji. Szłam powoli, bo
nigdzie się nie śpieszyłam. Wolałam być sama niż siedzieć w ścisku dormitorium.
Ostatnio przypominałam cień, który snuje się po zamku, niewidoczny dla innych.
I nagle zza rogu wyłonił się
Bradley. Wystarczyło mi zobaczyć błysk jego złotych włosów, by wiedzieć, że to
właśnie on. Nagle oddychanie stało się trudne, jakby ktoś rozsiał w powietrzu
trujący gaz. Nie wiedziałam, gdzie mam podziać wzrok. Najchętniej wbiłabym go w
ziemię, ale wówczas znów zachowałabym się jak nieśmiała gąska.
Ku mojemu zdziwieniu, Gryfon ledwie
mnie zauważył. Nim mnie rozpoznał, szedł szybkim krokiem, a jego twarz
wyścielała powaga, a może nawet skrawek zdenerwowania. Jednak gdy nasze oczy się
spotkały, zdecydował się przystanąć.
— Fiono. Jakoś ostatnio się nie
widzieliśmy. Jak ci minął wypad do Hogsmeade? — spytał życzliwie i przybrał
zaciekawiony wyraz twarzy, choć ja wiedziałam, że jego zmarszczone brwi są
przejawem zakłopotania. Czuł ciążące sumienie czy raczej niewygodę mojej
obecności?
Ja natomiast czułam gniew, którego
ukrycie sporo mnie kosztowało. Jak on śmiał pytać się o coś takiego po tym, jak
własnoręcznie zadał mi katusze?!
—
Na nudę nie narzekałam — odparłam wymijająco, wzruszając ramionami.
— Ale nie byłaś cały czas sama,
prawda? — Wyraźnie to ta kwestia wprawiała go w zaniepokojenie. Rychło w czas.
— Oczywiście, że nie. Umówiłam się w
barze z pewnym chłopakiem. Było naprawdę fajnie. — Zadziwiłam samą siebie i
uśmiechnęłam się w tym rozmarzonym tonie zauroczonej dziewczyny, chcąc
sprawdzić, czy taka informacja wywoła w Gryfonie jakąś reakcję.
Jeśli
desperacka cząstka mnie spodziewała się zazdrości, zawiodła się. Bradley nie
wydawał się zagniewany czy zasmucony. Co prawda na początku zamrugał
kilkakrotnie powiekami, ale potem po jego twarzy przemknęło zadowolenie, a może
nawet ulga. Uniósł prowokująco brew.
— A kto jest tym szczęściarzem?
Ty dupku! Miałeś się oburzyć, miałeś
się przejąć! Co mi po twoim zadowoleniu?!
— Może pewnego dnia się dowiesz. —
Rozciągnięcie warg we figlarnym uśmiechu bolało jak ukłucie noża. Aż dziw, że
nie poleciała krew. — Na razie to moja
słodka tajemnica.
Kiedy Bradley pokiwał z uznaniem
głową i odwzajemnił ułożenie ust, nie wiedziałam jeszcze, że był to ostatni
ciepły uśmiech, który mi posłał. Musiałam przyznać, że przez moment odżyła we
mnie nadzieja i pragnienie przyjaźni z nim.
Ale nie było mi dane długie
nacieszenie się przy tym ogniu. Zaraz korytarz zabrzmiał echem kroków i ujrzałam sylwetki trzech piątoklasistów — znów zostałam zepchnięta w chłód. Jeden z nich
miał włosy rude jak wiewiórka; dziewczyna taszczyła w ręce jakąś książkę, a trzeci
nosił okrągłe okulary. Błyskawicowa blizna na jego czole zalśniła różem w
świetle pobliskiej pochodni.
Dobrze wiedziałam, z kim mam do
czynienia. Ta trójka Gryfonów była znana w całej szkole. Ich sława jednak nie
do końca miała jasny odcień. Jedni zdawali się gotowi wskoczyć za nimi w ogień,
inni zaś patrzyli na nich jak na wariatów. Powszechnie Krukoni byli dość
sceptycznie nastawieni do teorii, które głosił Potter, bo sprzeczały się z
logiką. Ja sama też mu nie wierzyłam, choć mężczyźni wokół mnie roztaczali
skrajne opinie. Bradley wspomniał kiedyś, że czasy Czarnego Pana znów mogą
wrócić, tata zaś nigdy nie dał mi powodu do obaw, a przecież siedział w branży
czarnej magii.
Naraz na karku zaczął mnie świerzbić
dziwny niepokój. Skoro mój ojciec skłamał raz, dlaczego nie miałby i drugi?
Bradley mógł być ślepy na moje uczucia, ale jednak w jego głowie pozostał jakiś
olej — musiał z jakiegoś powodu popierać Pottera. Barty wspomniał, że
interesuje się kwestią śmierciożerstwa — po co mieszać się w stronę
czarnoksiężnika, który już umarł? I moja matka, czy i ona wypatruje zza krat powrotu
swojego mistrza?
Przeżyłam kolejne zaskoczenie, kiedy
piątoklasiści zatrzymali się obok nas, a ich spojrzenia zdawały się syczeć na
mnie jak wystraszone węże. Uśmiech zniknął z twarzy Bradleya. Powietrze stało
się dziwnie napięte, choć nie rozumiałam dlaczego.
— Bradley, pora na nas — odezwała
się Hermiona Granger przesadnie swobodnym głosem. Jej koledzy spoglądali
znacząco na blondyna.
Robbins skinął głową i zerknął na
mnie z niemym przeproszeniem. Nie lubiłam nie wiedzieć, o co chodzi, ale gdybym
zadała pytanie, nie otrzymałabym szczerości.
— Wygląda na to, że muszę już iść.
Mamy… trening — wyjaśnił chłopak i spróbował się uśmiechnąć, lecz jego twarz na
powrót stała się tak napięta jak w chwili, gdy zjawił się na tym korytarzu. —
Do zobaczenia, Fiono.
— Rozumiem. Cześć — mruknęłam w
udawanej serdeczności. Odwróciłam się, pochwytując jeszcze nieufny wzrok Rona
Weasleya, a potem ruszyłam w swoją stronę, słysząc, że oni kierują się w
przeciwną.
Wiedziałam, że mnie okłamali.
Przecież zarejestrowałam moment wahania w głosie Bradleya i podejrzliwość
Gryfonów. Trening? Z tą kujonicą na czele? Jak śmieli uważać, że jestem taka
tępa?!
Odczekałam chwilę, a następnie
zawróciłam i dosłownie na palcach ruszyłam za nimi. Trzymałam się w sporym
oddaleniu, ale ich cienie i echo kroków były dla mnie wskazówką. Kiedy
dotarliśmy na siódme piętro, usłyszałam coś jeszcze, jakby chrzęst otwieranych
drzwi. Wychyliłam się niepewnie zza rogu i zobaczyłam coś niezwykłego — Gryfoni
wchodzili do jakiegoś pomieszczenia, które wcześniej w tym miejscu się nie
znajdowało. Chodziłam do tej szkoły już siódmy rok i byłam tego pewna. Ale
najdziwniejszy okazał się moment, w którym drewniane, ozdobione ciemnymi
zawijasami drzwi zaczęły się kurczyć, aż w końcu całkowicie zniknęły w szarej
ścianie. Nie mogąc się powstrzymać, podbiegłam tam i zaczęłam macać chropowate
mury w poszukiwaniu jakiejś poszlaki. Nic nie znalazłam, choć byłam pewna, że
nie wyobraziłam sobie tego.
A więc Gryfoni spotykali się w
jakimś ukrytym pokoju! Ciekawość aż mnie paliła; chciałam się dowiedzieć, kto
tam jeszcze jest i co oni właściwie robią. Pewnie miało to coś wspólnego z
wymysłami Pottera. Może tworzą tam kółko zaufania? Albo coś bardziej zakazanego, skoro zachowywali się tak
nieufnie wobec nieszkodliwej Krukonki, takiej jak ja (nie mogli przecież wiedzieć, czyją jestem
córką, a ewentualnie mieć w pamięci nieprzyjemny incydent z klątwą). Naszła
mnie nawet myśl, aby zgłosić to jakiemuś nauczycielowi — Bradley po tym
wszystkim zasługiwał na karę — ale szybko pomyślałam, że nie mam dowodów. Który
profesor będzie ganiał po zamku za niewidzialnymi drzwiami? Nie, lepiej będzie, jak zachowam tę wiedzę dla siebie. Może mi się jeszcze przydać.
Kiedy wróciłam do wieży wychowanków
Domu Kruka, niespodziewanie dopadło mnie nieprzyjemne uczucie smutku. Nigdzie
bowiem nie widziałam Debby, a więc moje obawy potwierdziły się — Bradley zabrał
ją na tamto spotkanie, a tym samym pociągnął za sobą do swoich idei. Ale ze mną
w ogóle nie próbował tego zrobić. Nawet się nie zapytał, nawet nie wspomniał.
Czyli nie tylko odmówił mi swoich uczuć, ale także i zaufania?!
Czułam się odrzucona i zdradzona.
Omal nie wzięłam różdżki i nie wyżyłam się zaklęciami na moim dormitorium.
Zamiast tego przycisnęłam się do ściany i kucając, objęłam dłońmi kolana, jakby
dotknął mnie obłęd.
Nie, nie, to koniec. Podczas wypadu do Hogsmeade przyjaźń z
Bradleyem została złamana, teraz jednak rozkruszyła się całkowicie. Jak mogłam
mu ufać, jak mogłam na niego patrzeć? Był moją trucizną. Nie chciałam mieć za
przyjaciela mordercy mojego serca, potrzebowałam Barty’ego, Barty’ego,
Barty’ego, jego kojących słów i oczu, które widziały we mnie wartościową
dziewczynę.
Potrzebowałam mroku, który ukryje
zadane mi blizny.
***
Przepraszam, że ponownie zaniedbałam tego bloga. Mam nadzieję, że rozdział wyszedł znośnie - ja sama uważam, że mogło być lepiej, ale... nie mam jakoś siły, aby poprawić jego jakość.
Motywacją dodania tego posta było przede wszystkim zapełnienie... hm, luki od ostatniego rozdziału i poinformowanie was, co dalej. Otóż tak, wena na tę historię prawie całkowicie się już wypaliła. Czasami pojawiają się przebłyski, ale rzadziej, niż bym tego chciała. Do tego doszedł rok szkolny, gdzie sprawy stawiam jasno - życie prywatne na pierwszym miejscu. Dlatego nie wiem, co począć z tym blogiem, co począć z całą swoją blogową działalnością. Nie chcę zostawić blogosfery, ale od razu uprzedzam, że mogę znikać na jakiś czas lub pojawiać się nieregularnie. Zawsze kiedyś nadrobię wasze rozdziały. Co do odcieni czerni - chcę dociągnąć tę historię do pewnego momentu, a potem zastanowię się, co dalej. Kolejna notka na pewno się pojawi, ale kiedy? Zobaczymy.
I jeszcze jedna sprawa - pomijając fakt, że jestem leniwa, będę miała teraz mało czasu, dlatego nie będę na razie odpowiadać na wasze komentarze, chyba że, będziecie mnie o coś pytać, czy pojawi się kwestia do wyjaśnienia. Wybaczcie, bo zasługujecie na odpowiedź. W każdym razie bardzo dziękuję osobom, które wciąż zaglądają na tego bloga i które swoimi miłymi słowami sprawiają mi wiele radości ^^ Życzę powodzenia w nowym roku szkolnym.